Miłość i inne potwory



Zacząć muszę, oczywiście, od przepięknej okładki. Ostatnimi czasy rynek wydawniczy, na szczęście w końcu również w Polsce, obfituje w piękne okładki, ale ta z „Węża z Essex” to po prostu graficzny majstersztyk. Tak, to zdecydowanie plus tej powieści. Ale czy zachwyciła mnie też pod względem treści? Tutaj już nie mogę być niestety taki zadowolony. Bo o ile pod pewnymi względami jest to udana powieść, to w ogólnym rozrachunku czuję się rozczarowany, gdyż spodziewałem się czegoś innego, ale też lepszego.

„Tam coś jest, on to czuje, coś, co spokojnie czeka – nieustępliwe, potworne, zrodzone w wodzie, z okiem bezustannie skierowanym na niego. Uśpione czaiło się w głębinach, a teraz wychynęło na powierzchnię” (str. 12).

Akcja powieści dzieje się na przestrzeni niespełna roku pod koniec XIX wieku w wiktoriańskiej Anglii.
Potwór znowu atakuje! Na bagnach w południowo-wschodniej Anglii pojawił się po kilkuset latach spokoju niemalże już mityczny potwór zwany Wężem z Essex. Spokojna dotychczas maleńka wioska Aldwinter pada ofiarą terroru strachu. Niektórzy coś tam widzieli, kilka osób zaginęło, kilka się utopiło, a znów niektórzy zostali odnalezieni ze skręconymi karkami nad brzegiem Blackwater. Giną zwierzęta gospodarskie, ludzie popadają w obłęd, a na wioskę pada blady strach. Czyżby mieszkańcy padli ofiarą zbiorowych halucynacji? A może naprawdę pojawia się tam przerażające skrzydlate monstrum? Do wioski, po śmierci despotycznego męża, trafia Cora Seaborne. Przywiodła tu ją z Londynu właśnie owa sensacja, ale też chęć lepszego zapoznania się z geologią terenu (jest geolożką-amatorką). Wielu mieszkańców twierdzi, że to ona sprowadziła tutaj potwora. William Ransome, proboszcz z Aldwinter, zmaga się z Kłopotem – bo tym jest dla niego owy wąż. Nagle na jego barki spada wielki ciężar – mieszkańcy wioski pokładają w nim nadzieję, że uchroni ich przed potworem z rzeki. Do tej pory jego kościół świecił raczej pustkami, a teraz, nagle, musi stać się miejscowym bohaterem i ta rola go przytłacza. Czuje się niepewnie, nie wie, czy podoła wyzwaniu, czy jest w stanie udźwignąć ten ciężar odpowiedzialności.
Cora, porzucając Londyn na rzecz Colchester, pozostawia tam swego przyjaciela, Luke'a Garretta. Wzięty chirurg trudno znosi rozłąkę, jednak na pewno nie może się nudzić, gdyż trafia się okazja, by stać się pionierem na polu chirurgii – może stać się pierwszą osobą, która przeprowadzi operację na otwartym sercu z sukcesem. A wszystko spowija tajemnicza mgła zbierająca się nad bagnami w Essex i w stolicy Wielkiej Brytanii...

Dużo tego, prawda? Tak, czytając „Węża z Essex” odczuwałem nieustanny przesyt nadmiarem wydarzeń fabularnych, czego winą jest to, że ta książka składa się w ogromnej większości z opisów. Ich nadmiar przytłacza, zabiera przyjemność z czytania, utrudnia też odbiór. Akcja toczy się też zbyt wolno, brak tutaj dynamiki, za dużo też jest zbędnych wypełniaczy (historia żebraka jest dla mnie całkowicie zbędna). Czasem odczuwałem też brak nadrzędnej myśli, która kierowałaby tą książką. Bo nie myślcie sobie, że jest to opowieść o Wężu z Essex, oj nie. Historia tegoż monstrum to tak naprawdę pretekst do większej i, w kontekście całego utworu, ważniejszej opowieści o niespełnionej miłości, przyjaźni silniejszej niż śmierć, nienawiści niszczącej życie i obezwładniającym strachu. Ta powieść gra na emocjach, ale czasami są one zbyt przytłaczające.

Na pierwszy plan wysuwa się tu, a jakże, trójkąt miłosny. Cora Seaborne, wdowa, która po śmierci męża w końcu poczuła się wolna. Może robić co chce (oczywiście tylko w ramach epoki, w której żyje – w której kobiety na zbyt wiele sobie nie mogą pozwolić), ubierać się jak chce, zachowywać jak chce. Na wieść o potworze pojawiającym się w Essex wyjeżdża tam ze swoim ekscentrycznym nastoletnim synem, Francisem. Zwraca na siebie uwagę swoim wyglądem, ubiorem (często mało kobiecym) i wyzwolonym zachowaniem, wyróżniającym się na tle mieszkańców małej wsi. Cora staje się małą wioskową sensacją i od razu zaprzyjaźnia się z żoną pastora, piękną Stellą i ich córką, Joanną (miałem wrażenie, że to młodsza wersja Cory). W Corze, pod wpływem śmierci męża, przechodzą feministyczne zmiany. Staje się świadoma swojej osoby, nie chce być ciągle postrzegane przez pryzmat swojej „słabej” płci, nie chce się poddać osądom innych ludzi, nie chce być znowu ujarzmiona przez mężczyzn (dlatego odrzuca zaloty Luke'a).
Jest tu też oczywiście pastor Will. Kocha żonę, jednak Cora wywołała burzę w jego życiu, wyzwalając w nim pokłady uczuć, które dotychczas były tłumione. Do problemów związanych z Kłopotem dochodzą problemy uczuciowe. Nie wie, jak ma się zachowywać w stosunku do nowej przyjaciółki. Czuje się zagubiony i przytłoczony nową sytuacją. Do tej pory był statecznym mężem i ojcem, teraz na jego głowę spadają nowe obowiązki i konfundujące uczucia, z którymi trudno mu sobie poradzić.
Na drugim biegunie jest Luke Garrett, znana postać w londyńskim medycznym świecie. Mimo nikczemnej postury (stąd przezwisko Skrzat) czuje się panem i władcą. Przede wszystkim ma powołanie – kocha swój zawód. Lubi pomagać ludziom, chce to robić nawet bezpłatnie. Nie boi się wyzwań – podejmuje się operacji najtrudniejszych, takich, na polu których chce być pionierem. Nie jest dla niego argumentem to, że to do tej pory coś się nigdy nie udało. Wyprzedza swoim umysłem epokę i kolegów-tradycjonalistów i jest gotowy na eksperymenty, byleby tylko udało mu się uleczyć chorych.
To wokół tego trójkąta toczy się cała oś wydarzeń. Złożone losy bohaterów stają się kanwą do opowieści o uczuciach, które potrafią całkowicie zawładnąć człowiekiem. Obserwujemy tu zmagania z miłosnym pożądaniem, często niespełnionym, małymi i wielkimi tragediami, strachem i rozpaczą za utraconymi bliskimi. Koniecznie trzeba przywołać tu cytat z „Prób” Michela de Montaigne, który jest wprowadzeniem do utworu „Gdyby mnie ktoś przypierał, abym powiedział, czemum go pokochał, czuję, że nie można by tego wyrazić inaczej, jak jeno odpowiedzią: <Bo to był on; bo to byłem ja>”. Tak właśnie należy odbierać te wszystkie emocje, które targają bohaterami „Węża z Essex”.

W tej powieści miesza się wiele wątków – tajemniczego potwora z mokradeł, dziwnych zachowań ludzi, zaginięć i śmierci, wątek niespełnionych uczuć i ambicji, wreszcie feministyczny, polityczny i społeczny. W końcu tłem dla zawirowań miłosnych są sprawy związane ze slumsami w Londynie i warunkami życia tamtejszej społeczności.

Na plus zdecydowanie zaliczyć muszę pewne rozwiązania stylistyczne – w utworze ważną rolę odgrywają listy, które piszą do siebie bohaterowie powieści. To w nich bez żadnych zahamowań piszą o swoich uczuciach. Gdy na żywo, twarzą w twarz wstydzą się okazać pewne zażyłości, to łatwiej jest im to okazać za pomocą listu. Warto też dodać, że autorce zdecydowanie udało oddać się atmosferę wiktoriańskiej Anglii. Czuje się ten zaduch londyńskiego molocha, ciemne uliczki pełne niebezpieczeństw, ale też i rodzącą się walkę o lepsze jutro.

„Wąż z Essex” to hit wydawniczy w Wielkiej Brytanii, ale wszelkie zachwyty nad nią wydają mi się na wyrost. Jest to książka tylko poprawna, i poza świetną okładką, raczej nie wartą większego zainteresowania.


Tytuł: Wąż z Essex
Autor: Sarah Perry
Wydawnictwo: Marginesy
Rok wydania: 2019
Tłumacz: Adam Zdrodowski
Ilość stron: 432
Gatunek: Powieść historyczna
Dodatkowe informacje: książka zdobyła nagrodę British Book Awards 2017

Popularne posty z tego bloga

Mistrz małej prozy

We dwoje zawsze lepiej

Recenzja książki Andrzeja Maleszki „Magiczne drzewo. Czerwone krzesło”