„W małym-wielkim świecie konbini”

„Dziewczyna z konbini” to moje pierwsze spotkanie z Serią z Żurawiem (powieści o Dalekim Wschodzie), jak i w ogóle z Wydawnictwem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tej książki jest ostatnio pełno wszędzie, więc sam postanowiłem przekonać się o co w niej chodzi. Było to zupełnie miłe spotkanie.

Keiko Furukura to niczym niewyróżniająca się mieszkanka stolicy Japonii. Od kilkunastu lat pracuje w jednym z sieciowych konbini, niewielkim sklepie w dzielnicy biznesowej sprzedającym głównie artykuły spożywcze. Niby wszystko w porządku, ale czy na pewno? Jest bezdzietną singielką, od lat pracującą dorywczo(!) w zwykłym sklepie, bez żadnych aspiracji czy chęci awansu. Swój czasu poza konbini spędza na okazyjnych spotkaniach ze znajomymi oraz siostrą i przebywaniem w mieszkaniu o mikroskopijnym rozmiarze. Jej życie może wyglądać na bardzo nudne. I cóż, właściwie tak jest.

Ale to wszystko tylko pozory, gdyż Keiko nie jest zwykłą kobietą. Co więcej, bardzo by chciała taką być. Chciałby wtopić się w tło, być do bólu normalną i, przez to, zniknąć z radarów. Jednakże jest jej z tym bardzo trudno. Dlatego postanawia zatracić się w schematach. Stać się robotem. Opanowując do perfekcji mimikrę naśladuje kolegów i koleżanki z pracy, pochłaniając ich sposób zachowania, ubierania, mowy, będąc konformistką aż do granic utraty własnego jestestwa. O dziwno jednak, uciekając w rutynę, Keiko czuje się człowiekiem - „Krótko po rozpoczęciu pracy w sklepie odkryłam, że ludzie są szczęśliwi, kiedy ktoś złości się z tego samego powodu, co oni. Wystarczyło wyczuć, kiedyś ktoś narzeka na irytującego kierownika albo kogoś, kto nie przyszedł na swoją zmianę – rodziła się wtedy dziwna solidarność, a inni cieszyli się z mojej złości. Spojrzałam na twarze Sugawary i pani Izumi, po czym odetchnęłam z ulgą. Świetnie mi wyszło bycie człowiekiem. W konbini czułam tę ulgę bardzo często” (str. 31).

Pozostanie przez osiemnaście lat na tym samym stanowisku i do tego jeszcze w tym samym konbini wydaje się być pewną formą eskapizmu. Marc Auge, współczesny francuski etnolog i antropolog kultury wprowadził koncepcję nie-miejsc (franc. non-lieux), czyli pewnych budynków, miejsc czy rzeczy użyteczności publicznej (takich jak np. autostrady, sieci hoteli, budynki dworców kolejowych, autobusowych czy lotniska), które „wszędzie są takie same” i nie wyróżniają się między sobą żadną charakterystyczną rzeczą/cechą. Wszystkie są takie same, jesteśmy tam tylko przez chwilę, zwykle w jakimś celu, tylko z nich korzystami i nie przywiązujemy do nich uczuć wyższych. I tym właśnie dla mnie jest owo konbini. Nie-miejscem, czymś zupełnie w tle, wszystkim i niczym. Jednakże dla Keiko jest całym światem. To tutaj poznaje świat. Poprzez pewne rytuały staje się człowiekiem. Zakłada uniform, coś bezpiecznego i zarazem nijakiego, bo wszyscy wyglądają tak samo, co zupełnie jej odpowiada. Formułki, ćwiczone przed rozpoczęciem każdej zmiany (Zapraszamy!, Oczywiście!, Dziękujemy bardzo!) są niczym zaklęcia trzymające wszystko w ryzach i w spokoju. Jednakże jej uporządkowany świat konbini wali się w posadach, gdy na horyzoncie (a dokładniej w jej sklepie) pojawia się pan Shiraha – dziwny chuderlawy jegomość o niezdrowej tendencji do porównań obecnego stosunku społecznego z neolitycznymi zasadami życia.

Keiko, jak już wspominałem wyżej, lubi schematy, lubi dać się podporządkować, ale też nie do końca rozumie prawideł rządzących światem. Nie pojmuje dlaczego musi mieć męża, dziecko, stałą pracę (do tego świetnie płatną). Nie rozumie po co to jest potrzebne i o czym ma to świadczyć.
Keiko, poniekąd, nie zgadza się z tą presją społeczną, ale wiedząc, że by stać się „pełnoprawnym” człowiekiem, musi jej uleć i wpada na pomysł by zrobić coś, co zmieni jej status i obraz w oczach innych...ale o tym już przekonacie się sami, siegąjąc po „Dziewczynę z konbini”.

Sayaka Murata dzięki swojej krótkiej powieści pozwala nam zajrzeć za japoński mur uprzejmości. Przez lupę widzimy to, z czym zmaga się współczesne japońskie społeczeństwo – schematyczność, brak uczuć, aspołeczność, wykluczenie. Czułem się troszkę jak ktoś, kto przez dziurkę od klucza lub przez oko wizjera podgląda sąsiadów. Odczuwalna jest tu jednak zdecydowanie ironia, gdyż nic nie powinniśmy brać wszystkiego na serio. Na szczęście nic nie jest tu na siłę, gdyż sami musimy odpowiedzieć sobie na pytanie kim jest Keiko i jak bardzo zagubiła się we współczesnym świecie.
Historia głównej bohaterki inspirowana jest własnymi doświadczeniami autorki, która pracowała dorywczo w konbini i co tylko zaostrza apetyt na tę krótką opowieść z Dalekiego Wschodu.

Moje pierwsze spotkanie z prozą japońską uznaję za udane. Co prawda fajerwerków nie było, ale czasem wystarczą tylko iskry. Dajcie więc się zaskoczyć i sięgnijcie po „Dziewczynę z konbini”.





Tytuł: Dziewczyna z konbini
Autor: Sayaka Murata
Wydawnictwo: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Rok wydania: 2019
Tłumacz: Dariusz Latoś
Ilość stron: 143
Gatunek: Powieść współczesna
Dodatkowe informacje: książka z „Serii z Żurawiem”

Popularne posty z tego bloga

Mistrz małej prozy

We dwoje zawsze lepiej

Recenzja książki Andrzeja Maleszki „Magiczne drzewo. Czerwone krzesło”