Budząc demony


Gdy tylko przeczytałem krótki opis książki „Budząc lwy” Ayelet Gundar-Goshen wiedziałem, że chcę tę książkę przeczytać. Jest ona wydana w „Serii z Żurawiem” Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, a po tak udanej poprzedniczce, jaką była „Dziewczyna z konbini” Sayaki Muraty byłem pewien, że ta książka też mnie nie zawiedzie. I nie myliłem się. Jak wypadło moje pierwsze spotkanie z prozą izraelską? Zaraz wszystko nakreślę...


Tradycyjnie najpierw przedstawię zarys fabuły. Głównego bohatera, Ejtana, poznajemy gdy podczas zupełnie spontanicznej nocnej przejażdżki swoim samochodem terenowym, gdzieś po izraelskich bezdrożach, po wielogodzinnym dyżurze w szpitalu, potrąca mężczyznę. Co jest ważne – nie jest to miejscowy. Jest to bezimienny imigrant, Erytrejczyk. W tym momencie pojawia się dylemat – co należy zrobić? Ejtan, jako doktor-neurochirurg, od razu wie, że uraz głowy mężczyzny jest śmiertelny, więc ani on mu nie pomoże, ani nikt inny. Wtedy, obawiając się o przyszłość swoją, jak i swojej rodziny, postanawia odjechać z miejsca zdarzenia bez wzywania policji, pogotowia, kogokolwiek.
Po powrocie do swojego ciepłego, rodzinnego domu stara się wyprzeć ze swojej świadomości to drastyczne wydarzenie i rodzące się wyrzuty sumienia. Gdy o poranku kolejnego dnia niemalże mu się to udaje, na progu domu staje żona owego Erytrejczyka. W ręce trzyma portfel, który Ejtan zgubił na miejscu wypadku. Prosi go o rozmowę, a ten bojąc się konsekwencji, zgadza się na nią. Od tego momentu wszystko może się wydarzyć...


„I akurat pomyślał sobie, że jest to najpiękniejszy księżyc, jaki w życiu widział, kiedy uderzył w tego człowieka”

Gundar-Goshen zaczyna swoją powieść od mocnego uderzenia czytelnika prosto w twarz. „Budząc lwy”, reklamowana jest jako thriller psychologiczny, jednak mnie wydaje się bardziej głęboką powieścią psychologiczną z mocnymi podtekstem społecznym i silnym akcentem filozoficznym oraz obyczajowym. Morderstwo, oczywiście wybijające się na pierwszy plan, obudowane jest nakładającymi się na siebie, niczym w palimpseście, wieloma opowieściami, która jedna wynika z drugiej. Język utworu jest surowy, bez zbędnych ozdobników, co świetnie oddaje sprawę w nim przedstawioną.
Na pierwszym planie obserwujemy więc historię Ejtana Grina, bogatego lekarza, który znalazł się w sytuacji skrajnej. Z jednej strony, na co dzień z powołania ratuje on życie swoich pacjentów, z drugiej zaś zabił na drodze niewinnego człowieka, zdecydowanie przekraczając dozwoloną prędkość. W tym momencie zaprzepaścił on wszystko, co do tej pory dokonał. Wie, że nic już nie będzie takie, jak dotąd. Jego rodzina – żona Liat i dwóch małych synków, pośrednio też stali się ofiarami tego wypadku. Ejtan, ulegając szantażowi Sirkit, żony ofiary, zostaje wplątany w coś, na co zupełnie nie ma ochoty, lecz bojąc się o siebie, zagryza zęby i robi wszystko, byle tylko prawda nie wyszła na jaw. W ten sposób wikła się w kłamstwa, uniki i wyparcia. Te, namnażając się, muszą w końcu wybuchnąć, niszcząc wszystko na swojej drodze. I my, czytelnicy, tylko na to czekamy. Podskórnie domyślamy się, iż kłamstwa głównego bohatera w końcu ujrzą światło dzienne. Przez to, na stronach powieści, obserwujemy powolny rozkład czy też może upadek tej zwykłej, na pierwszy rzut oka, niczym nie wyróżniającej się, rodziny. Ejtan, głowa rodziny, mając coraz mniej dla niej czasu, odsuwa się od nich. W domu staje się bardziej gościem, nastawionym na szybkie, acz intensywne, kontakty z synami i żoną. Chciałby, żeby wszystko było tak, jak wcześniej, ale jest świadom, że nigdy już tak nie będzie. Do tego rodzi się w nim niechciane, acz obezwładniające i uwłaczające jego godności uczucie do Sirkit, owej Erytrejki, która przytłoczyła go. To poddaństwo, w sumie bardziej niewolnictwo w sensie psychicznym i fizycznym, na które nie miał większego wpływu, spowodowało, że został umniejszony do zwierzęcej chuci i odebrało wiarę w światły rozum. Stał się narzędziem w jej ręku.


Na drugim biegunie jest jego żona, Liat. Śledcza w policji zrządzeniem losu (a może wcale nie?) otrzymuje sprawę zabójstwa owego nielegalnego imigranta na drodze. Jej szef chce jak najszybciej zamknąć tę sprawę z powodu braku dowodów, ona jednak nieustannie drąży, aż...no właśnie, to już pozostawię Wam, czy Liat uda się rozwikłać tę zagadkę, w której wszystko ma drugie dno. Nawiedzana przez wspomnienia z dzieciństwa, bycie tą dziwną dziewczynką, która zawsze musi się wpasować, choć zwykle się jej to nie udaje, odbijają się na jej dorosłym życiu. Jest niepewna, wszystko musi być sprawdzone na sto procent, bo nie będzie w stanie nikomu i niczemu zaufać. W ten sposób zniszczone zostaje jej spokojne małżeństwo, które traci solidny grunt pod nogami i zaczyna opierać się na kłamstwach. Wskutek tego zaczyna zatracać się we wspomnieniach z dzieciństwa i tęsknić za ukochaną babcią, która zostawiła ją samą na placu boju, jakim jest życie.

W końcu jest też Sirkit, trzecia aktorka tego małego teatrzyku. Erytrejka, która przebyła długą i niebezpieczną drogą z jej rodzinnego kraju do Izraela, by stać się kolejną nielegalną imigrantką, która myje schody na dworcu, sprząta po was w restauracji czy myje sedesy w publicznej toalecie. Będąc tłem dla społeczeństwa, jest osią tej powieści. Będąc wdową, zupełnie nie zachowuje się jak wdowa. Wikła neurochirurga we własne nielegalne przedsięwzięcie, które pod koniec utworu okazuje się... tu znowu nie powiem o co chodzi. Sami przekonajcie się, co stało za tym przedsięwzięciem i rozczarowujcie się Sirkit (tak jak ja), która okaże się nie taka, za jaką macie ją od początku.

I według mnie tutaj tkwi największy atut tego utworu – nic nie jest takie, jakie założymy sobie na pierwszy rzut oka. Gdy widzimy wciąż dość młodego lekarza, to od razu mamy o nim wysokie mniemanie. Jest dla nas wzorem cnót, gdyż wybrał taki trudny zawód, w którym ratuje ludziom życie zupełnie bezinteresownie. Nie dopuszczamy do siebie nawet jednej myśli, że może on kogoś zabić, a co dopiero nie udzielić pomocy i pozostawić ofiarę na pastwę losu, na okropną śmierć. Nie licuje to z naszymi kategoriami moralnymi. Ale z drugiej strony autorka wrzuca nas na głęboką wodę i nakazuje się zastanowić, czy my w takiej sytuacji, mając na szali naszą przyszłość i los ofiary, zachowalibyśmy się tak samo? Czy może byśmy uciekli, mając świadomość, że wyrzuty sumienia będą nas gnębić do końca życia? A może wezwalibyśmy pomoc dla osoby, która i tak umrze, będąc gotowym na poniesienie kary? Przyznam się Wam szczerze, że sam nie wiem, jak bym postąpił. Nie jestem pewien, czy z podniesionym czołem byłbym gotowy na dotkliwe konsekwencje swojego czynu, czy, tak jak główny bohater, nie uciekłbym z miejsca wypadku? Ten dylemat moralny, z którym poniekąd zmagamy się podczas czytania utworu sprawia, że jeszcze lepiej zagłębiamy się w go, utożsamiając się z bohaterami.

Niezwykle na czasie jest też tło, w którym osadziła autorka swoją powieść. Widzimy tu nielegalnych imigrantów z Afryki, którzy przedostają się do Izraela w poszukiwaniu lepszego jutra, a spotykają się z bardzo szarą rzeczywistością. Będąc niechciani, obrażani, pogardzani i pomijani jeszcze łatwiej wikłają się w ciemne sprawy, które dodatkowo psują ich obraz w społeczeństwie. Widzimy tu zderzenie dwóch światów – tego rozwiniętego, na obrzeżach miasta, w dzielnicy bogatych, gdzie mieszkają m.in. bogaci lekarze i dalekie wioski, gdzieś na horyzoncie, pełne nielegalnych uchodźców, którzy mieszkają po kilka osób w przyczepach, śpiąc na gołych materacach, jedząc ryż i pracują gdzie popadnie. Oni są tylko na skraju, cisi obecni, pomijamy ich wzrokiem, świadomie lub nie, ale oni są. Lepiej nam z myślą, że ich nie ma. Że są nam niepotrzebnie, niszczą nasze ułożone społeczeństwo... ale nic nie jest takie proste. Brud, który wywleka autorka, uwiarygadnia problemy zawarte w tej książce, robiąc z niej też ciekawą opowieść-diagnozę o etnicznych i narodowościowych sprawach i konfliktach Izraela.

„Budząc lwy” to nie jest książka na raz, na jeden wieczór. Jej ciężka i mroczna atmosfera, język pełen naturalistycznych opisów i surowości sprawia, że musisz sobie ją dawkować umiejętnie, by nie być zbyt przytłoczonym moralnymi trudnościami bohaterów utworu. Utwór wymaga skupienia, rozważania wielu kwestii, ale zdecydowanie jest tego warty i już z niecierpliwością czekam na kolejne powieści z „Serii z Żurawiem”. Czytajcie „Budząc lwy”, bo ta książka sprawia, że czujesz się niekomfortowo i niepewnie, co jest w pewien sposób świetne i zaskakujące. Pierwsze spotkanie z prozą autorki, która jest z wykształcenia psychologiem, zupełnie nieznaną w Polsce, jest godne uwagi każdego czytelnika, który chce przeczytać niełatwą powieść psychologiczną z silnym moralnym dylematem.



Dziękuje Wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego za egzemplarz do recenzji.



Tytuł: Budząc lwy
Autor: Ayelet Gundar-Goshen
Wydawnictwo: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Rok wydania: 2019
Tłumacz: Marta Dudzik-Rudkowska
Ilość stron: 352
Gatunek: Powieść psychologiczna
Dodatkowe informacje: Książka jest częścią „Serii z Żurawiem” - powieści o Dalekim i Bliskim Wschodzie.

Popularne posty z tego bloga

Mistrz małej prozy

We dwoje zawsze lepiej

Recenzja książki Andrzeja Maleszki „Magiczne drzewo. Czerwone krzesło”