Niby nowy Mróz, a jednak nie całkiem...



Remigiusz Mróz to solidna firma, na której możesz polegać jak na Zawiszy. Po prostu wiesz, że co dwa miesiące wyda swoją książkę, bez względu na wszystko. Nieważne, że krytycy wylewają na niego wiadro z pomyjami, liczą się przede wszystkim czytelnicy, a może tylko mrozomaniacy, którzy na każdą jego książkę czekają jak na dawkę upragnionego narkotyku, złoty strzał. Na szczęście dla nich, zbyt długo nie muszą czekać... Ale czy jest to dobre dla rynku literackiego? To już temat na oddzielną historię. Tutaj mam napisać w kilku zdaniach o wrażeniach z lektury najnowszej powieści „najpłodniejszego polskiego pisarza”, czyli o „Listach zza grobu”.

Najpierw zarys fabuły. Do Żeromic, małego miasteczka zagubionego na mapie Polski, po ponad dwudziestoletniej banicji powraca Seweryn Zaorski, uznany w środowisku patomorfolog, który ma objąć kierownicze stanowisko w specjalnie dla niego zbudowanym laboratorium w miejscowym szpitalu. Nikt nie znał powodu jego wyjazdu od razu po maturze i nikt też nie spodziewał się jego powrotu, który zaburza niemalże idylliczny spokój miasteczka.
Podczas remontu swojego nowego domu odkrywa on zamurowane pudełko z dyskietkami. Dom należał kiedyś do rodziny jego wielkiej i niespełnionej szkolnej miłości, Kai Burzyńskiej vel Burzy. W tym momencie odżywają dawne uczucia...
Burza wiedzie zupełnie inne życie niż Zaorski. Ma męża, byłego najlepszego przyjaciela Seweryna, Michała, młodego syna, Dominika i stabilną pracę w miejscowej komendzie policji. Jej spokój zaburzają tylko przysyłane co roku tytułowe listy zza grobu – wiadomości listowne od ojca, który zginął tragicznie w pożarze przydomowej szopy. Przychodzą one już od 20 lat, wywołując poruszenie w życiu Burzy. Jednakże wiadomość od Seweryna o odnalezionych dyskietkach, które mogą mieć coś wspólnego z owymi listami i tajemnicą skrywaną przez jej ojca sprawiają, że życie Burzyńskiej staje na głowie i nic już nie będzie takie, jak wcześniej...

Wydaje mi się, że warto od razu wyjaśnić sobie pewne kwestie związane z całym zjawiskiem, jakim jest już niewątpliwie proza Remigiusza Mroza. Nużą mnie już te wszystkie, pisane coraz bardziej wymyślnym językiem, narzekania na twórczość tegoż autora. Odnoszę wrażenie, że ludzie mają jakieś ogromne, zupełnie niewspółmierne z kalibrem gatunkowym, oczekiwania co do niego. Halo, nie wszystkie książki muszą mieć głębokie przesłanie, być pouczające czy zmienić całkowicie twoje postrzeganie świata. Proza Mroza to klasyczna literatura popularna, która powstaje dla rozrywki mas. I tyle.
Jednakże sam miałem pewne nadzieje co do tej książki. Spodziewałem się świeżości, która miała iść z rozpoczęciem nowego cyklu, ciekaw byłem zupełnie nowej historii, gdyż jestem już zmęczony serią z Chyłką i Zordonem, o kolejnych częściach Nieodnalezionej czy Hashtagu (broń Cię Panie Mrozie!) nie chcę słyszeć, ale pierwsze części jego cykli są zwykle najlepsze (Kasacja, Wotum nieufności). Spotkało mnie jednak lekkie rozczarowanie, gdyż „Listy zza grobu” nie są niczym nowym w dorobku pisarskim autora, bo wydają się być miksem Nieodnalezionej i Hashtagu ze szczyptą Chyłki. Nie jest to książka zła, tego nie mogę napisać, ale nie jest też rewelacyjna czy nawet bardzo dobra. To taki odgrzewany kotlet z nowymi bohaterami, ale starymi sztucznymi dialogami i zagrywkami fabularnymi rodem z powieści sensacyjnych.

Najbardziej irytuje w Listach... pogmatwana fabuła. Bo mamy tutaj: listy zza grobu, o których wie nie tylko całe miasteczko, ale też i cała Polska, liczby Catalana, tajemnicze śmierci zwykłych ludzi, zamurowane dyskietki, liczenie wersów w zapomnianym poemacie Stefana Żeromskiego (co?) Międzymorze, rozkładanie ciągów liczb, wstawki o rozkładzie zwłok i wiele, wiele więcej. Po co tyle tego w tak niezbyt obszernej objętościowo powieści? Do tego klasycznie nieprawdziwe dialogi, choć (na szczęście!) z mniejszą liczbą słownych przepychanek, wypełnione na siłe tłumaczonymi zagadnieniami związanymi z oględzinami zwłok czy matematyką sprawiają, że ilość westchnień podczas lektury może zbudzić niedźwiedzia ze snu zimowego.


Wydaje mi się, że jest to pierwsza książka autora z tak silnym wątkiem obyczajowym. Na pierwszym planie mamy tajemniczą postać Seweryna, błyskotliwego faceta z nieklarowną przeszłością, którego autor wzbogacił o niezbyt popularny gust muzyczny i dwie córki w wieku szkolnym, a ich rozmowy w samochodzie w drodze do szkoły, koniecznie rozpoczynające się od słowa „tateł!”(aż mnie ciarki przechodzą), uczłowieczają i uwiarygadniają tę postać, która nie jest już tak posągowa jak choćby Chyłka czy Hauer. Plusem też jest nietuzinkowa i nieschematyczna postać policjantki, głównej bohaterki, Burzy. Mróz pokazał, że nie każdy policjant musi palić jak smok, pić hektolitry alkoholu (choć sporo whisky polało się w tej powieści), być po rozwodzie (aczkolwiek w tej kwestii nie wszystko jest takie pewne), klnąć jak szewc i odczuwać wieczny ból egzystencjalny. To mi się bardzo podoba. Dobrze jest też odtworzona lepka i enigmatyczna atmosfera małego miasteczka, w której zderza się ciągle żywa przeszłość z prozaiczną teraźniejszością.


Zakończenie utworu wydaje się być napisane na szybko, bez pomysłu. Miało zaszokować rozwiązaniem zagadki listów, sprawić, że z chęcią sięgniemy po kolejne części cyklu, ale dla mnie jest nieporozumieniem. Wydaje się być rodem z powieści sensacyjnej czy amerykańskiego serialu, gdzie wszystko od początku jest podpuchą i wszyscy o wszystkim wiedzą. Ale w końcu w małym miasteczku, gdzie nie ma czegoś takiego jak tajemnica, nic nie może się ukryć. Pewnych rozwiązań fabularnych się spodziewałem, więc wkroczenie do akcji pewnego bohatera zupełnie mnie nie zaskoczyło. Ale czy musiało się to tak skończyć? Wydaje mi się, że nie.

Przeczytałem już sporo książek Mroza, więc zdanie o nim mam już wyrobione i nic mnie już chyba w nich nie zaskoczy. Czy Listy zza grobu wyróżniają się czymś specjalnym ponad pozostałe jego powieści? Raczej nie. Ale zagorzałych mrozomaniaków nic nie odstraszy. Cenię utwory autora, za to, że szybko się je czyta i nie wymagają wielkiego skupienia podczas samego aktu czytania, ale czy ma to być jedyny argument za czytaniem jego pozycji? Brak mi w Listach iskry, czegoś co by wywołało efekt wow. To po prostu kolejna książka Mroza, której fabuły za kilka miesięcy nie będę pamiętał.




Tytuł: Listy zza grobu
Autor: Remigiusz Mróz
Wydawnictwo: Filia
Rok wydania: 2019
Tłumacz: -
Ilość stron: 461
Gatunek: Thriller
Dodatkowe informacje: Pierwsza część cyklu z patomorfologiem Sewerynem Zaorskim.

Popularne posty z tego bloga

Mistrz małej prozy

We dwoje zawsze lepiej

Recenzja książki Andrzeja Maleszki „Magiczne drzewo. Czerwone krzesło”