„Ty myślisz, że są ludźmi tylko ludzie, których ludźmi nazywać chce twój świat”



Przeglądając zapowiedzi wydawnicze na czerwiec od razu w oko wpadła mi propozycja od wydawnictwa Zysk i S-ka, z bardzo ciekawym opisem, zapowiadającym kolejną książkę w Polsce o historii Indian z nieco przytłaczającą ilością polecajek na przedniej i tylnej okładce i na skrzydełkach. Czym „Nigdzie indziej” wyróżnia się ponad inne współczesne powieści z niełatwą historią w tle? Zaraz się przekonacie...

Na zjazd plemienny w Oakland w stanie Kalifornia zjechać się mają Indianie z różnych części Stanów. Autor przedstawia nam historię dwunastu postaci, które wybierają się na owy zjazd, lecz każda w innym celu. Mamy więc Tony'ego Samotnika, który na co dzień zmaga się z FAS – alkoholowym zespołem płodowym. Ludzie ciągle na niego patrzą, śledzą każdy ruch, a jemu często trudno opanować swoje emocje. Czasem wpada w szał zupełnie bez powodu, czasem chciałby być zupełnie niewidzialny. Jest Dene Oxendene, który chce zmienić coś w swoim życiu po stracie ważnej dla niego osoby, więc planuje projekt zebrania historii od członków jego społeczności. Jest też Opal Viola Wiktoria Niedźwiedzia Tarcza, której życie już od dzieciństwa nie jest usłane różami. Teraz, na starość, musi zajmować się wnukami swojej przyrodniej siostry, Jacquie Czerwone Pióro, której przeszłość też nie może dać spokoju. Jeden z jej wnuków, Orvil, przygotowuje się do konkursu na tradycyjny taniec plemienny oglądając filmiki na Youtube i zajmuje się swoimi młodszymi braćmi. To tylko kilka bohaterów tej powieści. Każdy z nich zmaga się z tym, co oznacza być Indianinem w wielkim mieście, a nie w rezerwacie. Tradycja, korzenie i krwawa przeszłość będą naczelnymi problemami tej powieści. A dramatyczny koniec tylko obudzi uśpione demony...

„W byciu Indianinem nigdy nie chodziło o to, by wracać do swej ziemi. Ta ziemia jest wszak wszędzie – lub nigdzie”

Zapewne każdy z nas ma swoje własne wyobrażenie na temat Indian. Zwykle rodzi się ono ze stereotypowych przedstawień tegoż narodu w telewizji. prasie czy Internecie. We mnie zderzają się dwa obrazy rdzennej ludności Ameryki – jedno pochodzące z westernów, gdzie ci przedstawieni są zwykle jako bardzo niebezpieczni ludzie, ciągle czyhający na życie dobrych, białych ludzi oraz drugie z filmu „Sztandar chwały” w reżyserii Clinta Eastwooda. Opowiedziana jest w nim historia ataku wojsk amerykańskich na japońską wyspę Iwo Jima podczas II wojny światowej. Jednym z pięciu żołnierzy, którzy zostali uwiecznieni na słynnym zdjęciu upamiętniającym zatknięcie amerykańskiej flagi na szczycie wzgórza, jest Indianin, kapral Ira Hayes. Jego losy po tym słynnym wyczynie i powrocie do ojczyzny są bardzo przygnębiające – nie poradził sobie z powrotem do życia w rezerwacie, popadł w alkoholizm i w końcu umarł w tajemniczych okolicznościach. Takimi obrazami, mniej lub bardziej prawdziwymi, raczy nas popkultura. Zastanawia mnie, czy są one prawdziwe - przecież sam autor w swym utworze często pisze o nadużywaniu przez Indian alkoholu,  więc chyba niektóre opowieści nie są całkowicie wyssane z palca. To jest jednak temat na oddzielną dyskusję. Powróćmy do książki.

Tommy Orange, pochodzący z plemienia Czejenów i Arapahów z Oklahomy, serwuje nam wzajemnie przenikające się opowieści kilkunastu bohaterów, które początkowo wydają się być niepowiązane ze sobą, jednak z czasem karty się przed nami odkrywają i widzimy całą misternie utkaną sieć wzajemnych niesnasek, waśni, trudnych uczuć, zerwanych i na nowo nawiązanych relacji. Wszystkiemu winna jest niełatwa przeszłość narodu, która cały czas daje o sobie znać, nie można o niej zapomnieć choć na chwilę, bo już od najmłodszych lat małym dzieciom wpajana jest historia o krzywdzie i wyzysku, które spadły na Indian. Przez to wpływa ona niszcząco na teraźniejszość i utrudnia wiarę w lepszą przyszłość. Z drugiej strony istnieje obawa, że tradycja, tak ważna dla tych ludzi, może uleć zatarciu w kontekście całej historii świata, zaniknąć w dymie współczesności, ewoluować w coś, co już nie będzie stu procentowo prawdziwe. Podoba mi się w tej powieści to zderzenie głosu młodych Indian, którzy nie do końca rozumieją historię Indian, choć mają świadomość, że była ona bardzo trudna i krwawa, z pamięcią starszych Indian, którzy starają się podtrzymywać tradycję i nie odcinanie się od korzeni. Nie chcą zatracić tożsamości, która jest dla nich istotna, nawet jeśli wtopili się w tło społeczne tej wielokulturowej mozaiki, jaką są obecnie Stany Zjednoczone Ameryki. Widać, jakie jest to trudne i jakie wielkie stanowi to wyzwanie w czasach, w których obecnie żyjemy.

Ta historia jest bardzo hermetyczna. Autor przedstawia nam losy tej pokrzywdzonej przez historię i ludzi społeczności głosem zaledwie kilkunastu osób, dzięki czemu staje się to mikroopowieścią o świecie skupionym wokół tego, co dzieje się tu i teraz, ale z ciągłym wpływem tragicznej przeszłości rdzennych mieszkańców tych ziem. Bez krzty słońca i nadziei na przyszłość. Wylewa się z tej książki surowość, brutalność, ale przede wszystkim szczerość. Czytając ją ani razu nie przeszło mi przez głowę, że może to być zakłamana czy wyolbrzymiona fikcja. Nie ma tu zbędnego patosu. Bo z jednej strony jest to głos o zagładzie Indian, a z drugiej o tym, jak ci ludzie sami niszczą siebie i swój naród. Jest to też bardzo amerykańska powieść. To, w jaki sposób zarysowane są postaci i w jaki sposób mówią o świecie, jest dla mnie tak bardzo w stylu amerykańskim – nieco wpadającym w dualizm czarno-biały, ale z drugiej strony też prawdziwy.

Czasem ilość bohaterów i wzajemnie przenikających się ich historii przytłaczała mnie, aczkolwiek wydaje się to być jedyną wadą tej niezwykłej powieści. Zakończenie jest bardzo mocne i chyba aż tak intensywnego się nie spodziewałem, ale za to powinno to jeszcze bardziej wzmocnić Wasz apetyt na poznanie tej pozycji.


„Nigdzie indziej” to brawurowy debiut Tommy'ego Orange'a, który należy przeczytać, by choć trochę poczuć się bliżej tej trudnej rzeczywistości rdzennej ludności Ameryki i poznać ich głos, tłumiony przez współczesność. Czytajcie i zatraćcie się w tej prozie, bo jest to taka lektura, o której na długo nie zapomnicie.


Dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka za egzemplarz do recenzji.



Tytuł: Nigdzie indziej
Autor: Tommy Orange
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2019
Tłumacz: Tomasz Tesznar
Ilość stron: 392
Gatunek: Powieść współczesna
Dodatkowe informacje: Finalista Nagrody Pulitzera 2019.

Popularne posty z tego bloga

Mistrz małej prozy

We dwoje zawsze lepiej

Recenzja książki Andrzeja Maleszki „Magiczne drzewo. Czerwone krzesło”