Recenzja książki "RockMann, czyli jak nie zostałem saksofonistą" Wojciecha Manna
Tego
Pana chyba wszyscy kojarzymy z jednego programu. Chodzi mi tutaj o
niedzielne popołudnie, o stałej godzinie zasiadało się przy
telewizorze i oglądało się „Szansę na sukces”. Prowadzącym
był Wojciech Mann, który moim zdaniem sprawdzał się w tej roli,
prowadził to w sposób ciekawy, nie brakowało także anegdotek.
Później zniknął ze sceny telewizyjnej, przynajmniej tak mi się
wydawało… Niedawno zaczął pojawiać się na jednym z portali
społecznościowych, gdzie nagrywał różnego rodzaju historyjki,
krótkie, można by powiedzieć, skecze. Był to dla mnie impuls,
żeby przeczytać jedną z jego książek, która od dłuższego
czasu była u mnie na półce i czekała grzecznie na swoją kolej.
Chodzi mi o książkę pt. „RockMann, czyli jak nie zostałem
saksofonistą”.
Wojciech
Mann z humorem opowiada różnego rodzaju historie ze swojego życia.
Ba, można się dowiedzieć takich smaczków, o jakich się nie
śniło! Przyznam szczerze, że nigdy nie śledziłam dokładniej
biografii tego Pana, ale teraz wiem, że był niezłym ziółkiem, w
pozytywnym tego słowa znaczeniu oczywiście. Można poznać historię
o legendarnych, topowych festiwalach, których notabene był
organizatorem, współorganizatorem, bądź odpowiedzialny za
cokolwiek, ale był tam i zna wszystko od podszewki. Przedstawia
zabawne historie ze znanymi gwiazdami, nie ma w nich wyolbrzymiania,
przedstawia prawdę, która może szokować. W tej lekturze można
również poznać początki radia, z którym współpracował oraz
jego śmiałe marzenia podczas zakładania Radia Kolor.
Mann
– nie ma co ukrywać – jako znawca muzyki (w końcu tyle lat
przed mikrofonem w radiu) przedstawia również różnego typu
zestawienia, np. ulubionych piosenek filmowych, artystów czy, co
ciekawe, artystów, z którymi chciałby wystąpić na scenie.
Czytelnik
czytając tę książkę ma wrażenie jakby siedział razem z
panemWojtkiem w jednym pokoju i słuchał jego opowiadań z
przeszłości. Język jest idealnie dobrany, ciekawy. Nie przytłacza
czytelnika nieznanym słownictwem radiowym podczas swoich opowiadań.
Anegdotki, śmieszne sytuacje wplecione w tekst tej książki dodają
jej lekkości. Dlatego też, tak miło się ją czyta.
Wiele
osób może tę książkę traktować jako autobiografię w ścisłym
tego słowa znaczeniu. Jednak nie jest tak do końca. Wątki domu,
rodziny, szkoły, czyli te najbardziej osobiste a zarazem najbardziej
charakterystyczne dla autobiografii są zepchnięte na inny, dalszy
plan. Na pierwszy rzut oka zauważamy, że najwięcej pisze o swojej
największej pasji, jaką stała się muzyka. Zaczyna, co prawda od
pierwszej przygody z radiem w dzieciństwie, jednak nie można
traktować tego jako typową autobiografię. A może ja jednak się
mylę?
Książka
ta to taki trochę muzyczny i literacki rollercoaster. Nie wiadomo,
co dalej się wydarzy, bo Mann jak widać był człowiekiem
wszechstronnym i wychodził z największych opresji bez szwanku.
Warto dodać, że jego młodość to lata PRL-u - trzeba było się
nieźle na wygimnastykować, żeby wszystko przeszło cenzurę. I tam
znajdziemy informację jak to się robiło w tamtych czasach.
Zawarte
liczne zdjęcia dodają tej książce miano czegoś wielkiego. Nie
tylko tekst, ale również i zdjęcia, jak to kiedyś wszystko
wyglądało. Zdjęcia, które może wcześniej nie ujrzały światła
dziennego teraz przechodzą już do historii i to jakiej!
Najwspanialszej.
Pod
względem muzycznym, raczej każdy z nas zawdzięcza wiele Wojtkowi
Mannowi. Zdobywał płyty muzyczne i kształtował, w nas, w naszych
rodzicach muzyczne gusta, inaczej żylibyśmy w jakimś zaścianku…
Autor:
Wojciech Mann
Tytuł:
RockMann, czyli jak nie zostałem saksofonistą
Wydawnictwo:
Znak
Rok
wydania: 2010
Liczba
stron: 201