Recenzja książki „Śmierć w lesie deszczowym. Ostatnie spotkanie z językiem i kulturą” Dona Kulicka




Jak to już bywa zwykle w moich recenzjach, piszę Wam, że jakaś książka zwróciła moją uwagę w zapowiedziach wydawniczych, więc musiałem ją mieć i przeczytać. Cóż, tak też będzie i tym razem. Tytuł tej książki może sygnalizować, że będzie to kryminał z akcją umiejscowioną, w nietypowym, jak na ten gatunek, miejscu. Nic bardziej myślnego. „Śmierć w lesie deszczowym” to bardzo ciekawy reportaż antropologiczny (stworzyłem chyba specjalny podgatunek literacki dla tej książki), który ukazał się w serii reporterskiej „Mundus” Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. O czym traktuje? Przekonajmy się...

Z jednej strony tytuł może wskazywać na powieść kryminalną, jednak nie odchodzi on za bardzo od tego wyobrażenia, gdyż książka ta mówi o śmierci, ale nie człowieka, a języka tayap, który jest na skraju wymarcia. Tayapem posługuje się bardzo wąska grupa ludzi – mieszkańcy maleńkiej wioski Gapun w Papui-Nowej Gwinei. Co więcej, nie wszyscy mieszkańcy, a tylko osoby starsze, używają tego języka. Jego przyszłość jest więc bardzo czarna. Amerykańsko-szwedzki antropolog Don Kulick opisuje w książce dlaczego zainteresował go język tayap, jak wyglądało jego pierwsze spotkanie z Gapuńczykami i jego życie tamże, opisuje swoją pracę badawczą, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość języka tayap, jego zawiłości gramatyczno-leksykalne. W końcu nie brakuje też ciekawych opowieści o samych Gapuńczykach, którzy z jednej strony bardzo się od nas różnią, a z drugiej strony na wielu płaszczyznach życia są tacy sami jak my, mieszkańcy krajów rozwiniętych. Przekonajcie się sami.


„Odkryłem, że w Gapunie trudno przystosować się nie tylko do nieustannego dawania, lecz także do innych elementów życia: musiałem się również przyzwyczaić do braku seksu, do komarów i do błota. (…) Nie mogłem tak naprawdę nic poradzić na żadną z tych niewygód. Co do seksu, to nikt z miejscowych nigdy niczego mi nie zaproponował. Chociaż uważałem wiele osób za atrakcyjne, uznałem, że fakt, iż jestem umarły oraz cała reszta to i tak aż za wiele jak na moją głowę, by jeszcze rzucać się w związek miłosny (który, jak sądzę, mógłby zostać potraktowany przez wieśniaków z odrazą jako forma nekrofilii)”.


Wydaje mi się, że „Śmierć w lesie deszczowym” to moja pierwsza recenzja z literatury faktu na blogu. Cieszę się więc, że akurat trafił mi się tytuł, który mnie nie rozczarował. Co więcej, jestem bardzo zaskoczony, że aż tak bardzo dałem się wciągnąć w opowieść Dona Kulicka. Z wykształcenia jestem filologiem polskim, jednak nigdy nie było mi po drodze z językoznawstwem, gramatyką – zawsze bliska mojemu sercu była literatura i to ona była – w głównej mierze – przedmiotem mego zainteresowania na studiach. W językoznawstwie interesowały mnie tylko zagadnienia związanego z przynależnością języków do danych rodzin języków, kwestie powiązane z geografią i dialektami. I właśnie ta książka bardzo dobrze się w tym odnajduje. Z początków reportażu dowiadujemy się wszelkich najważniejszych informacji związanych z tayapem, ale nie jesteśmy też tymi ciekawostkami zalani. Wszystko jest wyważone i umiejętnie połączone z historią samego antropologa-językoznawcy. Oczywiście, są tu też zagadnienia ściśle językowe, które nie dla wszystkich będą w pełni jasne i interesujące (dla mnie też nie zawsze były), ale nie ma tego za dużo.
Najciekawsze informacje to na pewno takie, iż język tayap jest językiem izolowanym, czyli że nie jest podobny i spokrewniony z żadnym innym językiem na świecie (podobnie jak np. język baskijski, japoński czy koreański) oraz że formy rozkazujące czasowników przybierają różne formy w zależności, czy kierujemy je do kobiety czy do mężczyzny (czyli inaczej w tayapie powiemy np. słowo „idź!” do kobiety [o-tak], a inaczej do mężczyzny [o-tet]).

Poza kwestiami językowymi najwięcej miejsca poświęca się życiu Gapuńczyków. Jest więc o spotkaniach mieszkańców z białymi ludźmi, o ich stosunku do religii, kwestie żywieniowe (są bardzo, bardzo niecodzienne), o ich życiu codziennymi (jak wygląda zwykły dzień w wiosce Gapun), trochę o służbie zdrowia w Papui-Nowej Gwinei, wreszcie o samych ludziach – ich zmartwieniach, zainteresowaniach, rytuałach, pragnieniach (dużo krąży wokół pieniędzy), zmaganiach z codziennością, miłostkach.
Z tylnej okładki dowiadujemy się, że jest tu wiele humoru – to prawda, było kilka miejsc, w których parskałem śmiechem (np. w tym, jak jedna mieszkanka zwraca się do wszystkich swoich najbliższych w niewybrednych słowach). Są też takie miejsca w książce, które mogą, niczym kryminał, zmrozić krew w żyłach. Autor opisuje to, jak został napadnięty w jego chatce w wiosce przez bandę mężczyzn z okolicy czy o tym, jak Papua-Nowa Gwinea staje się państwem pogrążającym się w chaosie.
Oczywiście, jak w przypadku tego typu książek, nie wszystkie zagadnienia wydawały mi się ciekawe. Do tych bardzo interesujących zaliczam te wstępne, gdzie prezentuje nam się wszystkie najważniejsze informacje dotyczące języka tayap, historii Gapuńczyków oraz opowieść Kulicka o jego pierwszych wizytach w wiosce, a do tych, które mnie nie zainteresowały – o tym, jak rodzice-Gapuńczycy okłamują swoje dzieci czy o listach miłosnych, które miejscowi lowelasi wysyłają do swoich ukochanych. Ale nie zaliczam tego jako minus, po prostu mnie to nie wciągnęło.

Jedyne do czego mogę się przyczepić, to brak zdjęć i mapki. Trudno mi było umiejscowić tak malutką wioskę na mapie tak mało znanego nam, Europejczykom, kraju, więc mogłaby taka mapka, nawet nie jakaś wybitnie szczegółowa, wiele pomóc i rozjaśnić. A zdjęcia pokazałyby, jak wygląda taka wioska, jak wyglądają Gapuńczycy, pozwoliłyby lepiej zrozumieć tamten świat. Mamy, co prawda, artykuł na stronie lubimyczytać.pl (http://lubimyczytac.pl/aktualnosci/13691/czy-wiesz-jak-smakuja-czerwie-sagowe ), w którym zamieszczone jest kilka zdjęć stamtąd, ale to nie to samo. Trochę szkoda.


Muszę szczerze przyznać, że byłem bardzo zaskoczony po lekturze, iż tę książkę czytało mi się tak przyjemnie, bo nie sądziłem, że może mnie zainteresować aż tak reportaż antropologiczny na temat wymierającego i – prawdę mówiąc – nic nie znaczącego języka w kontekście języków świata, gdzieś na drugim końcu globu, w kraju, który potrafiłem tylko umiejscowić na mapie. Jak bardzo można się mylić i być nieco uprzedzonym do książki, jeszcze przed jej lekturą. Cieszę się, że można się tak pomylić. Wam naprawdę gorąco polecam „Śmierć w lesie deszczowym” Dona Kulicka, by choć trochę otworzyć się na świat i ocalić – przynajmniej w naszej pamięci – język tayap przed zginięciem.



Dziękuję Wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego za przesłanie książki do recenzji.




Autor: Don Kulick
Tytuł: Śmierć w lesie deszczowym. Ostatnie spotkanie z językiem i kulturą
Tłumacz: Aleksandra Czwojdrak
Rok wydania: 2020
Wydawnictwo: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Liczba stron: 256
Gatunek: literatura faktu

Popularne posty z tego bloga

Mistrz małej prozy

We dwoje zawsze lepiej

Recenzja książki Andrzeja Maleszki „Magiczne drzewo. Czerwone krzesło”